Upał po stromej drodze — przez wyboje, dziury,
Piaski, zepsute mostki i błotniste rowy —
Sześć koni z trudem ciągnęło do góry
Ciężki dyliżans pocztowy.
Księża, starcy, kobiety — wszyscy szli piechotą.
Aż oto
Zjawia się mucha. «Hola! co to znaczy?
Tym bydlętom, jak widzę, pracować się nie chce!
Zaraz tu będzie inaczej!»
I do koni. To kolnie w pysk, to w ucho łechce,
To usiada na dyszel, to na nos furmana.
Skoro wóz ruszył z miejsca, mucha zadyszana
Sobie wyłączną zasługę przyznaje —
Brzęczy, krząta się żwawo i leci na przedzie,
Niby wódz, co wśród bitwy rozkazy wydaje
I do zwycięstwa swe szeregi wiedzie.
Wielce się jednak czuła obrażoną,
Że na jej barki cały trud złożono,
Że nikt z podróżnej czeredy
Do pomocy się nie bierze,
By konie wydobyć z biedy.
Ksiądz czytał brewiarz — to czas na pacierze?
Panny śpiewały — jejmość pani mucha
Leci śpiewaczkom trąbić koło ucha,
Płata przeróżne psoty i swawole.
W końcu dyliżans po długim mozole
Wjechał na gładką drogę. «Dokazałam swego —
Rzecze mucha — hej, szkapy! furmanie kolego!
Namęczyłam się za was, zapłaćcie mi przecie!»
Tak wszędobylscy (dość ich na tym świecie)
Swój nos wścibiają, chociaż nieproszeni,
Do cudzych spraw i kieszeni,
Naprzykrzają się jako muchy natrętnice,
Póki ich za dziesiątą nie wygnasz granicę.