Drogą wśród lasu, ociężałym krokiem,
Szły objuczone dwa muły.
Jeden niósł wory z obrokiem,
Drugi z pieniędzmi szkatuły.
Dumny, że złoto dźwiga na swym grzbiecie,
Chociaż się srodze umęczył,
Nie przystaby za nic na świecie
By go kolega wyręczył.
Wtem, z głębi lasu, zbójców gromada
Na muła wpada
I do pieniędzy! Muł wierzga i bryka,
Lecz wkrótce, mimo walecznej obrony,
Upadł, śmiertelnym ciosem ugodzony.
"Dlaczegoż — jęknął — los ten mnie spotyka?
Takąż mych zasług nagrodę odbieram?
Ten, z worem owsa, swobodnie umyka,
A ja umieram!"
"Braciszku — rzekł kolega — nieraz tak się zdarza
Tym, co wysokie piastują godności:
Gdybyś był służył, jak ja, u młynarza,
I ty dotychczas miałbyś całe kości."